Ponad 30 lat temu polska gospodarka została uwolniona od planowania, reglamentowania i limitowania. W tym czasie Polska jako wspólnota ekonomiczna stale – raz szybciej, raz wolniej – rozwijała swoją gospodarkę. To bardzo duże osiągnięcie, z którego powinniśmy być naprawdę dumni.
Duma i szacunek dla pracy milionów Polaków to jedno, jednak dziś – kiedy kryzys związany z epidemią COVID-19 i wojną w Ukrainie zaczyna być coraz bardziej dotkliwy dla przedsiębiorców i obywateli – powinniśmy sobie zadać pytanie: skoro mamy wiedzę dot. wpływu wprowadzonych reform i zmian legislacyjnych na polską gospodarkę i zasobność portfeli obywateli, które z wprowadzanych ustaw były złe i szkodliwe, co powinniśmy i co możemy z nią zrobić? Jakie wnioski na przyszłość wyciągnąć z tej lekcji?
W ubiegłym roku średnia siła nabywcza przypadająca na mieszkańca Europy wynosiła nieco ponad 15 tys. euro. Jeśli bliżej przypatrzymy się tym danym, dostrzeżemy, że wśród 42 krajów ujętych w tym zestawieniu kwota ta jest bardzo zróżnicowana. W Liechtensteinie, Szwajcarii i Luksemburgu jest najwyższa, z kolei w Kosowie, Mołdawii i Ukrainie najniższa. Mieszkańcy Liechtensteinu dysponują kwotą ponad 34 razy wyższą niż Ukraińcy. Takie wnioski płyną z nowo opublikowanego badania „GfK Purchasing Power Europe 2021”.
Według danych Eurostatu w 2021 roku w Polsce średnia siła nabywcza per capita wynosiła 8 294 euro, czyli około 45 proc. poniżej średniej europejskiej, co w europejskim rankingu plasowało Polskę na 28 miejscu. Jednocześnie widoczne jest istotne rozwarstwienie w dystrybucji siły nabywczej pomiędzy powiatami bogatymi a biednymi. Tylko 82 powiaty dysponują siłą nabywczą na mieszkańca wyższą od średniej krajowej, podczas gdy 298 jest poniżej tego poziomu.
Jeszcze bardziej dojmujące są dane dot. polskiej gospodarki vs. kraje Europy Zachodniej.
Przyjrzyjmy się wskaźnikowi, który obrazuje średnią wynagrodzeń obywateli i ich udział w rozwoju gospodarczym kraju – PKB/osobę. Jeżeli porównamy dysproporcje w PKB/os. pomiędzy najbardziej i najmniej zamożnymi krajami, możemy zauważyć, że w 2008 roku średnie PKB/os. w grupie krajów najbogatszych było 3,01 razy większe niż w grupie krajów najbiedniejszych. W roku 2019 średnie PKB/os. w grupie krajów najbogatszych było 3,06 razy większe niż w grupie krajów najbiedniejszych.
Dane statystyczne wyraźnie wskazują zatem, że dysproporcje w zamożności pomiędzy krajami Europy wcale się nie zmniejszają, tylko pogłębiają! Na przestrzeni ostatnich 11 lat różnica ta wzrosła o 1,6% – PKB/os. w krajach mniej zamożnych wzrosło w tym czasie o 3 674 EUR, natomiast w tym samym czasie PKB/os. w krajach najbardziej zamożnych wzrosło o 11 819 EUR.
Przez ostatnie 11 lat kraje zamożne wzbogaciły się 3,2 razy więcej niż kraje biedniejsze.
Jak widać, nasz dystans gospodarczy do najbogatszych krajów Europy wcale nie zmniejsza się zgodnie z założeniami twórców unijnego wspólnego rynku. Wręcz przeciwnie – dysproporcje między gospodarkami poszczególnych państw stają się coraz bardziej widoczne. Dlaczego tak jest?
Ujmując rzecz w największym skrócie – chodzi o wypływ kapitału z naszego kraju, który rośnie z roku na rok. Trafia on głównie do krajów pochodzenia zagranicznych koncernów. W roku 2005 wypływ ten kształtował się na poziomie 25 mld złotych, a już w roku 2014 wyniósł 66 mld zł. Jeżeli dodamy do tego wypływ kapitału do krajów nienależących do UE, to łącznie wartość ta stanowi 1/3 rocznego budżetu państwa polskiego i jest trzy razy większa niż roczne dotacje z Unii Europejskiej. W ten sposób Polacy finansują zarobki obywateli krajów, z których pochodzą zagraniczni inwestorzy. To między innymi efekt wprowadzonej jeszcze w ramach „reformy Balcerowicza” Ustawy o zasadach prowadzenia działalności przez zagraniczne podmioty – kapitał zagraniczny zyskał wówczas pierwszeństwo przed kapitałem rodzimym – wydaje się, że dopiero dziś, w kolejnych dekadach XXI wieku warunki do prowadzenia biznesu dla polskich i zagranicznych firm zrównują się. Mówimy zatem o kilkudziesięciu latach przewagi „Goliata nad Dawidem”
To w jakim miejscu znajduje się dzisiejsza gospodarka to efekt kilku innych toksycznych i nie do końca zrozumiałych z punktu widzenia polskiego obywatela rozwiązań, m.in:
· Ustawa o zmianie ustawy o gospodarce finansowej przedsiębiorstw, która umożliwiała
przeprowadzenie postępowania upadłościowego wobec przedsiębiorstw
nierentownych; Dzięki temu „łatwo” można było sprzedać fabrykę, z jej nieruchomościami, majątkiem trwałym, etc.
· Ustawa o zmianie ustaw w gospodarce Prawo bankowe i o Narodowym Banku Polskim
zakazywała finansowania deficytu budżetu państwa przez bank centralny. Konsekwencją jej wprowadzenia była konieczność zadłużania państwa na międzynarodowych rynkach
finansowych;
· Ustawa o opodatkowaniu wzrostu wynagrodzeń, tzw „popiwek” – spowodowała ona bezpośredni spadek polskiej siły nabywczej, płac nominalnych a tym samym tłumiąc popyt wewnętrzny. Należy tui zaznaczyć, że ten zabieg miał na celu „zdusić” szalejącą wówczas inflację, co istotnie się udało. Minusem tego rozwiązania był spadek dynamiki PKB.
· Ustawa o uporządkowaniu stosunków kredytowych – wiązała ona stopę oprocentowania ze stopą inflacji, zmieniała stopę oprocentowania (w górę) kredytów w okresie spłaty.
Konsekwencjami wprowadzenia tego rozwiązania były ogromne zatory płatnicze, upadłość wielu przedsiębiorstw, naruszenie stabilności sektora bankowego, co bezpośrednio wpłynęło na ponad 3-krotny wzrost oprocentowania kredytów – to w oczywisty sposób hamowało rozwój firm, które szczególnie w tamtych czasach, nie dysponowały własnym kapitałem na rozwój i inwestycje.
· Ustawa o zmianie prawa dewizowego – wprowadzono wewnętrzną wymienialność
złotego dla przedsiębiorstw, zlikwidowano państwowy monopol w handlu zagranicznym, co wydawało się naturalnym i bardzo pozytywnym impulsem. Niestety, ekipa Balcerowicza wprowadziła również obowiązek odsprzedaży zarobionych dewiz państwu po sztywnym kursie, co bezpośrednio wpłynęło na przyspieszenie prywatyzacji – wobec braku dewiz w rezerwach państwo zaczęło sprzedawać tym uprzywilejowanym Ustawą o zasadach prowadzenia działalności (parz punkt wyżej) zagranicznym koncernom fabryki, nieruchomości, portfolio klientów niemalże za bezcen.
Jednak cud !
Mimo, ze powyższe dane nie napawają optymizmem uważam, że w Polsce po 1989 r. miał jednak miejsce pewien bezprecedensowy cud gospodarczy. Polegał on na tym, że w bardzo krótkim okresie powstały w naszym kraju 2 mln nowych firm. Tym cudem była wręcz eksplozja polskiej przedsiębiorczości. Niestety, w kolejnych latach była ona coraz bardziej pętana i duszona rosnącą biurokracją, mnożącymi się nowymi przepisami, coraz większymi obciążeniami nakładanymi na firmy przez państwo, coraz mniej przyjaznymi warunkami do prowadzenia biznesu, często nieżyczliwie nastawioną do przedsiębiorców administracją, uprzywilejowaniem zagranicznych inwestorów (kosztem polskich firm), słabością państwa wobec przestępców czy korupcją. Kolejnym więc cudem było to, że bardzo duża część powstałych po 1989 r. polskich firm przetrwała po dziś dzień i rozwinęła się – mimo tak trudnych warunków. I dlatego tym firmom, ich właścicielom i szefom, należy się wielkie uznanie. To oni powinni być naszą dumą.
Co dalej?
Dziś wiemy już gdzie popełniono błędy, czego należy unikać i na co zwracać uwagę opinii publicznej, by Polak był „mądry przed szkodą”. To czego polscy przedsiębiorcy potrzebują to uczciwe zasady na poziomie europejskim. Wprowadzenia skutecznej ochrony ochrony rynków przed nieuczciwą konkurencją, regulatora który stopowałby takie praktyki jak choćby duńskiego Veluxa przeciwko polskiemu producentowi – firmie Fakro. Zrównania, w duchu europejskiego a nie ziobrowego (czyli czyjego?) prawa i wreszcie zrównania zasad funkcjonowania polskich firm na rynkach zagranicznych z tymi, które obowiązują firmy zagraniczne w Polsce.
Aby głos Polski był bardziej słyszalny należy budować sojusze z innymi krajami, które mają podobne interesy i mierzą się z tymi samymi problemami. Prowadzić mądrą i zrównoważoną politykę informacyjną Polski i całego bloku wschodniego.
To co robi obecnie rząd to doskonała ilustracja tego czego nie robić. Bieganie po unijnych salonach z brzytwą i rozniecanie kolejnych konfliktów przed kamerą TVP Info, tylko po to by wykorzystać to tylko do wewnętrznej propagandy nastawionej na wygranie kolejnych wyborów, to nic innego jak dywersja – efekty takiej polityki widzimy. Tak więc to nie jest moja opinia, ale fakty – KPO, Turów, TSUE, etc ..
Jakie mamy efekty dotychczasowych rządów, braku dyplomacji i prowadzenia uczciwego dialogu z Zachodem, widzimy. Słynne głosowanie „27:1” nie było przypadkiem. Współczesna (ale nie tylko, już starożytni to rozumieli ) polityka polega na prowadzeniu dialogu i na sprytnym dochodzeniu do własnych celów, o których nie zawsze trzeba publicznie mówić. a na pewno nie krzyczeć z mównicy przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Mimo, że bardzo często trudno odmówić racji polskim politykom na poziomie diagnozy problemu, metody które stosują, nie są rodem z cywilizowanego świata, gdzie sprawy załatwia się na drodze dyplomacji, dialogu i mądrych dla kraju sojuszy. Jeżeli najpierw obrażamy polityków a później chcemy coś z nimi załatwić, oczywiste jest, że nikt z kimś takim nie będzie rozmawiał. I za kogoś takiego mają nas na Zachodzie – świadczą o tym liczne publikacje prasowe we Francji, Holandii, Niemczech, Czechach…
A może to przemyślana przez naszych rządzących strategia odwrotu od Zachodu i skierowania się na Północ? Niestety, trudno nie przywołać tu niedawnej wypowiedzi Pana Premiera Morawieckiego na temat „zbyt bogatych Norwegów”. Norwegów, od których w dużej mierze zależy dziś nasze bezpieczeństwo energetyczne (Baltic Pipe).
A co z relacjami z partnerami ze Wschodu? Pozwolę sobie przypomnieć, że jeszcze niedawno, rząd PiS próbował podgrzewać konflikt z Ukrainą o Wołyń. Kolejny nasz sojusznik z tego kierunku – Węgry – już kilka razy przekonaliśmy się, że Premier Węgier Wiktor Orban podczas głosowań w Brukseli nie kieruje się lojalnością wobec Polski, tylko i wyłącznie własnym interesem. Zostaliśmy sami. I tu jest clue sprawy – dopóki kraje „Nowej Unii” nie będą potrafiły się mądrze zintegrować by mówić jednym głosem w najistotniejszych sprawach, dopóki nie będziemy zgłaszali publicznie (a więc ze skutecznym wykorzystaniem mediów międzynarodowych i działań PR) dopóty będziemy tylko biedniejszym członkiem UE, na którego rynku można zarabiać pieniądze i wcale nie trzeba słuchać ani szanować – skoro rząd i elity nie szanują własnego narodu i siebie.
Dziś, w przeciwieństwie do czasów PRL, mamy wpływ na to co kupujemy – czy produkty zachodnich koncernów czy polskich firm, które płacą podatki w naszym kraju i zatrudniają tysiące ludzi. Mamy wreszcie wpływ na to kogo wybieramy, czy w Europie będą nas reprezentowali dyplomaci, fachowcy i urzędnicy, którym zależy na interesie polskich firm czy „chłopcy z brzytwą”, którym zależy jedynie na wygraniu kolejnych wyborów, bo przecież od tego zależy ich przyszłość. Ale czy nasza również?